czwartek, 29 stycznia 2015

Nowy Herostrates

Przeczytałem świetny esej o walce z epidemią polio w Izraelu. Chociaż mam się za osobę wykształconą raczej wszechstronnie, zaskoczyło mnie, jak mało wiem o tak oczywistym, zdawałoby się, temacie, jak szczepienia. Nie wiedziałem, że dopiero zabezpieczenie dwoma szczepionkami przeciw polio (doustną i domięśniową) chroni nie tylko szczepionych, ale i całą populację. Nie pamiętałem też, że polio wyrosło na gwiazdę chorób zakaźnych dopiero kiedy wzrost poziomu higieny uniemożliwił codzienny kontakt z wirusami od noworodka, co zapewniało odporność na całe życie.

Keren Landsman,autorka eseju, opisuje też całkiem dokładnie problemy, które musieli zwalczyć epidemiolodzy, usiłując zaszczepić w trybie pilnym całą dziecięcą populację Izraela. Problemem tym byli, niestety antyszczepionkowcy. Nie mam zamiaru dołączać w tym miejscu do chóru lamentującego nad epidemiami powracającymi z winy wyznawców Andrew Wakefielda. Zastanawia mnie szerszy problem: skąd bierze się siła tego i innych podobnych ruchów? Co mówi o naszej cywilizacji sam fakt ich istnienia?

W eseju, o którym pisałem, Landsman pisze o matce, która ogłosiła, że jej córka została sparaliżowana pół godziny po otrzymaniu szczepionki doustnej. W ciągu minut historia ta rozprzestrzeniła się po sieci. Dwie godziny później ktoś opisał prawdziwą historię: dziecko zasnęło tuż po szczepieniu, zsiusiało się podczas snu i miało zdrętwiałe nogi, kiedy się przebudziło. Wytłumaczenie było przyziemne i nie pasowało do schematu antyszczepionkowców. Pro-szczepionkowcy musieli rozgłaszać na własną rękę historię gdzie tylko mogli.

Jak to możliwe, że relacja jednej spośród milionów(!) matek zaszczepionych dzieci mogła tak szybko zyskać popularność i zmusić sporą rzeszę ludzi do usiłowania przedstawienia prawdziwej historii? Banalna brzmi odpowiedź brzmi oczywiście: bo istnieje współczesny internet: Twitter, Facebook i sto innych mediów, dzięki którym informacje potrafią roznieść się po całej planecie w ciągu, niemal dosłownie, mgnienia oka.

Czemu jednak akurat wieści o domniemanych powikłaniach poszczepiennych zdobywają tak wielki posłuch? Czemu tak trudno przebić się solidnej, rzetelnej wiedzy, podpartej naukowymi badaniami podczas gdy anegdotyczne, nieracjonalne dowody zapadają tak łatwo w powszechną świadomość? Można by wręcz sformułować regułę, analogiczną do prawa Kopernika-Greshama. o tym, że wiedza tania i łatwa wypiera droga i trudną do zdobycia.

Wydaje się, że kluczem do tej asymetrii jest stara dobra natura ludzka, ukształtowana w czasach kiedy ewolucja biologiczna pracowała jeszcze nad kształtem człowieczego umysłu. Przygotowała go do zarządzania hominidem funkcjonującym w stadach dużych na tyle, że iskanie przestało być wydajnym sposobem zapewniania o lojalności. Hominidem o tak dużym potencjale, że umiejętność szybkiego gromadzenia i przekazywania innym wiedzy o otaczającym go środowisku wywindowała go na szczyt tak zwanej drabiny stworzenia. Plotka, przesądy i pierwotne religie zdobyły pozycję, której nic na długo nie było w stanie zagrozić.

(Na temat roli plotki jako godnego następcy iskania bardzo ciekawie opowiada Frans De Waal w książce “Bonobo i ateista”)

Rzeczywiście, rozmowy, jakie prowadzimy spędzając czas z bliskimi i znajomymi, dotyczą na ogół tematów, w których rozmówcy doskonale się zgadzają. Czasami można wręcz odnieść wrażenie, że tematy rodzinnych spotkań powtarzają się wciąż i wciąż: te same historie, te same choroby, anegdoty i żarty. Podobnie, jeśli zastanowimy się nad wiedzą, jaką przekazują nam rodzice, dziadkowie, koledzy z pracy, wielka jej część okaże się zbiorem przesądów, prostych reguł, których źródeł nie jesteśmy w stanie dociec. Jeśli przestraszysz się, robiąc zeza, oczy pozostaną już skrzyżowane. Mleko skwaśnieje po burzy. Pliki na pulpicie przesuwa się myszką z jednego folderu do drugiego. Najbezpieczniej jest na oświetlonych alejkach. Dieta białkowa jest najlepsza. Dieta białkowa szkodzi zdrowiu. Gluten szkodzi. Szczepionki powodują autyzm.

W ten sposób powróciliśmy do punktu wyjścia, trudno mieć jednak poczucie wytłumaczenia samego zjawiska. Czemu akurat teraz, nie zaś sto lat temu, tak wielu ludzi sprzeciwia się praktykom, których skuteczność potwierdziły nie tylko trudne do odczytania statystyki, ale żywe (dosłownie) dowody: kto z nas słyszał w ciągu ostatnich dwudziestu lat o dziecku, które umarło na świnkę albo odrę? Nikt i to powinno wystarczyć za dowód. A jednak nie wystarcza.

Przyznaję, że atrakcyjnym wytłumaczeniem tego powrotu do irracjonalizmu wydaje się właśnie tani, bezpośredni dostęp do informacji, której nie należy mylić z wiedzą, zwłaszcza zgromadzoną w postaci nauki. Internet ze swoimi zasobami w postaci forów, grup dyskusyjnych, przeróżnych stron z poradnikami czy recenzjami i wszelkich innych zbiorów informacji, które tworzą anonimowi dostawcy przypomina coraz bardziej pierwotną dżunglę czy sawannę. Wyszukiwarka dostarczająca bez wahania informacji na każdy temat, pozostawiając klienta z podstawowym dylematem: komu zaufać? Kto mówi prawdę, a kto kłamie? Kto pisze, bo wie, a komu jedynie wydaje się, że dzieli się wiedzą? Kto jest moim sprzymierzeńcem, kto zaś wrogiem? Potencjalnych wrogów jest bowiem mnóstwo: hakerzy, naciągacze, nieuczciwe firmy, korporacje, prawnicy, służby specjalne, przemądrzałe nastolatki.

Człowiek nowoczesny, zupełnie niczym człowiek pierwotny, potrzebuje prostych reguł, które pozwolą odróżnić mu dobro od zła. Tym bardziej, że zupełnie jak w pierwotnej dżungli, zlekceważenie zagrożenia może przynieść o wiele gorsze skutki, niż niedostrzeżenie szansy. Lepiej nie ryzykować skorzystania z pozornie atrakcyjnej oferty i zostać głodnym, niż wpaść w pułapkę i zostać zjedzonym. Złowieszcze informacje, zupełnie niczym cienie w wieczornym lesie budzą w nas lęk. W gąszczu, czy to roślinny, czy informacyjnym, potrzebujemy prostych reguł, które pozwolą nam przeżyć, choćby i w niezupełnym komforcie, i poczuciu niepełnego bezpieczeństwa, ale jednak żyć. Po co ryzykować autyzmem, przed którym tak wielu ostrzega? A przecież nikt nie widział chorego na polio czy ospę. Lepiej nie ryzykować szczepieniem. Po co jeść biały chleb, skoro tak często słyszy się, że gluten szkodzi? Lepiej nie ryzykować chorobą jelit. Lepiej być ostrożnym, na wszelki wypadek.

Wybór pomiędzy złym, a dobrym jest tym trudniejszy, że brakuje autorytetów, którym można bezwarunkowo zaufać, zarówno w kwestii wyborów dotyczących używania tej czy innej technologii, ale też właściwej diety czy postępowania medycznego. Dawniej naukowcy zawdzięczali swój rząd dusz sukcesom, jakie im zawdzięczano. Antybiotyki nie były w połowie XX wieku czymś danym i oczywistym, jak obecnie. Były osiągnięciem nauki. Chłodzone mięso, Kuchenki mikrofalowe, komputery stawiały życie na głowie. I pozwalały mówić “Ja, naukowiec” tym, którzy naukowcami byli. Teraz, cud techniki, jakim jest telefon komórkowy najczęściej pada ofiarą określenia “mój rupieć” albo “ten syf”. Zacina się, zawiesza, ma słabą baterię. Jego twórca jest zwykłym sługą klientów, nie zaś cudotwórcą, który obdarza ich łaską swojego geniuszu. Tym to dziwniejsze, im większa przepaść dzieli wykształconych inżynierów i naukowców, od zwykłych użytkowników telefonii komórkowej. Być może wyjaśnieniem tego paradoksu jest pozór dostępności wiedzy, jaki stwarza internet właśnie. Naukowiec, inżynier, artysta wydaje się taki, jak każdy, tylko bardziej. Każdy może przecież zbudować drona, napisać program komputerowy, nagrać piosenkę, opracować wpis do encyklopedii. Youtube pokaże, jak naprawić samochód, otworzyć zamek w drzwiach, zbudować bombę. Każdy może wszystko, przynajmniej potencjalnie. Nie trzeba mieć talentu, umiejętności. Wystarczy usiłować. I uzyskać potwierdzenie od znajomych, że te usiłowania lubią.

Rzecz jasna, część winy za upadek znaczenia nauki w życiu codziennym ponosi samo jej powodzenie w podniesieniu dobrostanu człowieka. Niegdyś spektakularne sukcesy w przedłużeniu życia, obniżeniu śmiertelności niemowląt, zwiększeniu wygody i przyjemności życia nie mają już szans na powtórkę. To już się stało. Naukowcy nie potrafią przedłużyć życia o kolejne sto lat, pokonać chorób, które trapią postarzałą gwałtownie ludzkość, rozwiązać skomplikowanych problemów, które trapią przeludnione kraje, poradzić sobie z następstwami olbrzymich ruchów migracyjnych czy skutkami powstania środków natychmiastowej wymiany myśli i koncepcji w rodzaju internetu czy sieci telefonii komórkowych. Jedyne, czym w świadomości przeciętnego zjadacza chleba się zajmują, to utrzymywaniem status quo i wydawaniem pieniędzy na wielkie zderzacze hadronów. A także służenie korporacjom, które niepostrzeżenie stały się podstawowym narzędziem bogacenia sie bogatych kosztem już biednych. Jednym słowem, naukowcy, lekarze, inżynierowie mogą się pieprzyć. Są skompromitowani i nikt dłużej nie ma ochoty ich słuchać. Powinno im wystarczyć to, że mogą dalej żyć.

Wrażenie, że możemy dać sobie radę bez darmozjadów w laboratoryjnych fartuchach bierze się też z efektu stanu zastałego: większość z tych, którzy kontestują teraz te czy inne stwierdzenia nauki, narodziła się już w czasach, kiedy jej osiągnięcia weszły do kanonu zdobyczy cywilizacyjnych, i stały się niemal nieodróżnialne od bogactw naturalnych. Chorób zakaźnych nie ma. Dzieci nie umierają w niemowlęctwie. Samochody jeżdżą, a samoloty latają. Tamy nie przeciekają. To jest cywilizacja, tak po prostu jest. Tym łatwiej jest zatem rozprzestrzeniać się kuriozalnym ideom, które w innym świecie po prostu przepadłyby w konfrontacji z rzeczywistością. Matki rozpaczające nad grobem kolejnego dziecka z radością przyjęłyby cudowny środek, który uchroniłby kolejne z jej potomstwa od śmierci, nawet za cenę tego, że być może któreś z nich będzie miało powikłania. Rolnicy umierający z rodzinami głodu po tym, jak zaraza spustoszyła pola w całym kraju umarliby jeszcze szybciej ze zdumienia, gdyby któryś ze zwolenników “zielonego rolnictwa” poinformował ich o istnieniu pestycydów, ale zabronił użycia, gdyż szczury karmione nimi w kilogramach umierają na raka.

Wszystko to jednak nie tłumaczy siły ruchów takich, jak anty GMO czy antyszczepionkowego. Nawet internet, jednoczący setki i tysiące mózgów na wszystkich kontynentach w błyskawicznie synchronizującą stan sieć nie jest w stanie wyjaśnić ich siły. Jest przecież tak wiele kuriozalnych idei, które szybko więdną, mimo iż padają na równie podatne gleby umysłów, jak te, które wyrastają potem w wielkie, krzewiące się niemal-religie. Myślę, że kluczem do powodzenia tego, czy innego zjawiska opierającego się na aktywności członków nowoczesnego, jednoczącego się przy pomocy internetu plemienia są, jak w przypadku tradycyjnych społeczności – charyzmatyczni przywódcy. Przewodzą wiecom, wyłuskują co wartościowsze pod względem potencjału propagacji idee i wiadomości, dbają o publiczny wizerunek plemienia, izolują jego członków od zawiłości rzeczywistych problemów, rozwiewają ewentualne wątpliwości. Przewodzą.

Co ciekawe i smutne zarazem, sam charakter idei, które mają największe szanse wzrastać okrzepłe ideologie jest siłą rzeczy destrukcyjny. Jako się wcześniej rzekło, najbardziej nośne, poruszające umysł i emocje nowoczesnego człowieka pierwotnego są zagrożenia, jako że zlekceważenie ich może potencjalnie przynieść katastrofalne skutki. Dobrostan, zdrowie, beztroska, jako stan pozornie pierwotny nie wydają się wymagać aż tak wielkiej uwagi. Podobnie, idee, których przyczynić by się mogło do wzrostu tychże nie wydają się aż tak kuszące, ich powodzenie bowiem nie jest tak atrakcyjne (będzie nam tylko przyjemnie, lepiej, spokojniej w razie powodzenia, ale przecież i tak jest już dobrze), zaś porażka będzie nas kosztowała zmarnowany wysiłek. Niczym w pierwotnej dżungli – ucieczka przed cieniem, może okazać się ucieczką przed rzeczywistym drapieżnikiem, zaś zjedzenie nieznanego owocu kosztować nas może zatrucie, lepiej więc przejść się dalej i zjeść stare, dobre jabłka.

Dochodzimy tym samym do źródeł optymistycznego, w gruncie rzeczy tytułu niniejszego eseju. Musimy mieć nadzieję, że niczym efeski szewc, przywódcy wstecznych, luddystycznych, antyracjonalistycznych internetowych plemion przejdą do historii jako szaleńcy, których żądza sławy czy sukcesu popchnęła do zbrodni: jak skazania na ślepotę milionów azjatyckich dzieci, którym odmówiono prawa do jedzenia modyfikowanego złotego ryżu czy wywołania nowych epidemii starych, dawno już pokonanych chorób zakaźnych. Oby nie stali się postaciami mitycznymi, do których modlić się będą nasi ponowocześni, pointernetowi potomkowie.

1 komentarz:

  1. 1. Skutki uboczne leków i szczepionek są faktem bezspornym.
    2. Dążenie do minimalizacji kosztów i maksymalizacji zysków koncernów farmaceutycznych jest oczywiste i stałe, a co za tym idzie doskonałość testów labolatoryjnych to oczywista ściema.
    3. XXI wiek, nauka wie już "wszystko", koncerny wiedzą też wszystko, szczepionki są doskonałe, a leku na HIV jak nie było tak nie ma ....?
    4. Rząd polski nie kupił szczepionki na AH1/N1 i dobrze na tym wyszliśmy zarówno finansowo jak i zdrowotnie (patrz punkt 1.)
    5. Śmiertelność np. ospy wietrznej to 0,15/1 000 000, a szczepionka przeciwko wiatrówce jest i jest oczywiście zalecana. Stawiam więc w ciemno, że prawdopodobieństwo powikłań jest większe niż śmierci.
    6. Koncerny farmaceutyczne korumpują lekarzy nakłaniając ich do okłamywania pacjentów i społeczeństwo ma tego świadomość.
    7. Jeśli ospy nie było w Polsce od ponad 30 lat, to czemu się więc dziwić, że ludzie nie chcą się zabezpieczać przeciwo tak odległemu problemowi. Nie widziałem też dziś ludzi chodzących po Polsce z kałachami, a przecież na Ukrainie jest wojna i może przyjść i do nas. Co nie zmienia faktu, że posiadanie kałacha może stać się rozsądne jak i u nas pojawią się mówiące po rosyjsku zielone ludziki.
    8. Świat (najpewniej) nie został stworzony 5776 lat temu z ograniczoną policzalną ilością organizmów (w tym bakterii i wirusów). Nie wystarczy więc skatalogować tych wszystkich zabójczych mikrobów, stworzyć tyle szczepionek, zaszczepić dzieci i zapomnieć co to choroby. Ewolucja chorób trwała, trwa i będzie trwała. Więc za 1000 lat dzieci mają przyjmować 1000 szczepionek?
    9. Głównym dobrem ruchów religijnych jest nie tyle dobrostan jednostki, co grupy, narodu, religii, tak więc zachęcanie wyznawców do posiadania licznej gromadki nieszczepionych dzieci i tym samym do pozwolenia im umrzeć (w przypadku epidemii) ma jakiś tam sens dla grupy/narodu bo pozwala działać ewolucji.
    10. W ogóle to nie wiem w czym problem. 90% populacji się zaszczepi i (abstrahując od efektów ubocznych ;) ) przetrwa epidemię bez uszczerbku. Może i większość niezaszczepionych zachoruje i umrze. Smutne, ale to przecież ich problem a nie zaszczepionej większości, nie? (Abstrahując już od faktu, że zapewne na każdą śmiertelną chorobę są już leki, można więc wziąć się za leczenie dopiero jak się zachoruje (lazy), zamiast się szczepić (eager) ;)

    Pozdrawiam i życzę zdrówka :)
    Rafał

    OdpowiedzUsuń