wtorek, 23 września 2014

Co trawi krowa?

Choć oczywistą odpowiedzią na tytułowe pytanie zdaje się „Trawę, rzecz jasna”, to przy bliższym przyjrzeniu się, krowa okazuje się być mięsożercą, a w każdym razie zwierzożercą. Trawę i wszystko inne, co przez wiecznie żujący pysk dostanie się do przewodu pokarmowego trawią (nomen omen)tak naprawdę bakterie, pierwotniaki, grzyby i co tam jeszcze w głębi krowy potrafi przeżyć. Oprócz pokarmu dostarczanego przez gospodarza, wcinają też mieszkańcy przeżuwacza siebie samych wzajemnie, tworząc pełnokształtny ekosystem, z drapieżnikami na szczycie i przysłowiową trawą na dnie. Ostatecznym drapieżcą jest (tak, to zaskakujące) sam gospodarz, trawiąc coraz to nowe nadmiary populacji zamieszkującej jego interiory.

Chciałoby się rzec: biedna mikroflora, hodowana na rzeź przez bezduszną rogaciznę, wiodąca nędzny, krótki żywot w cuchnących, ciemnych lochach żwaczy (czyli krowich żołądków), a następnie rozpuszczana w kwasach i całymi miriadami trawiona. O,niewinne orzęski, ameby i archonty! Nigdy nie ujrzą dziennego światła, nie poczują wiatru na rzęskach (hektolitry metanowych wiatrów wytwarzanych codziennie w krowich żołądkach z pewnością nie są wystarczająco romantyczne), nie poczują, jak to jest być wolną bakterią! A jednak, można by zastanowić się, czy względnie spokojne życie w ciepłej, wilgotnej komorze fermentacyjnej, do której właściciel regularnie dostarcza pokarmu i wody nie jest przyjemniejsze (a w każdym razie mniej stresujące) od walki o przetrwanie w jakiejś sadzawce czy na trawniku. Nie trzeba martwić się o wilgotność, temperaturę, składniki odżywcze czy drapieżników. Można rosnąć w siłę, a że ktoś kiedyś orzęska strawi - cóż, w kałuży i na trawniku też by strawił, co z tego, że nie krowa, tylko widłonóg? Za to przed śmiercią – warunki wręcz cieplarniane!

Czy zatem to krowa wykorzystuje swoich naiwnych lokatorów, czy może właśnie orzęski i cała reszta drobnicy szantażem i groźbą głodowej śmierci skłaniają swojego gospodarza do okazania mieszkańcom żwacza najwyższej troski?

Powstanie krowy wymagało wejścia w komitywę
z olbrzymią armią mikrobów

Nie trzeba doktoratu z biologii, a nawet matury, żeby domyśleć się (lub wiedzieć), że krowa (choćby jako organizm wielokomórkowy, do tego lądowy, do tego ssak) pojawiła się na naszej planecie o wiele później niż pierwotniaki, bakterie czy grzyby. I nie chodzi o lata czy tysiąclecia, ale o lat setki milionów. Powstanie krowy (i innych przeżuwaczy, oczywiście) wymagało zatem wejścia przodków tej grupy w komitywę z olbrzymią armią mikrobów, które miały odtąd wykonywać ciężką pracę trawienia wszystkiego, co w inny sposób niestrawne (celulozy, ligniny i tak dalej). Rzecz jasna, żwacz obfituje w endemity, które najlepiej czują się w tym właśnie środowisku, jednak z pewnością wymarcie wszystkich przeżuwaczy nie oznaczałoby kresu orzęsków, bakterii czy grzybów. Ot, jeszcze jedno, wygodne, trzeba przyznać, siedlisko, ale nic więcej. Można by porównać taką katastrofę ekologiczną z dawna oczekiwanym megatrzęsieniem ziemi w Kalifornii. Jeszcze jeden raj pochłonięty przez morze razem z jego czterdziestoma milionami beztroskich mieszkańców i ich sadami pomarańczowymi. Dla rasy ludzkiej strata równie wielka, jak dla mikrobów wymarcie przeżuwaczy.

Idąc dalej tropem tego porównania, możemy zastanowić się na chwilę skąd wzięło się coś takiego, jak Kalifornia i jej sady pomarańczowe, dzielnice willowe i multipleksy? Tak, stworzyli je ludzie. Potem oczywiście oduczyli się żyć gdziekolwiek indziej (dlatego wszyscy zginą w megatrzęsieniu ziemi zamiast przenieść się przewidująco parę lat wcześniej na Alaskę lub do Meksyku), jednak sam kraj stworzyli ludzie i od tej pory żyją sobie razem, Kalifornia i Kalifornijczycy. Może zatem to raczej mikrospryciarze, orzęsek z amebą, stworzyli sobie krowę, konia i wszystkie inne antylopy, żeby nie martwić się więcej o własny komfort i bezpieczeństwo, zrzucając te troski na przeżuwaczy, którzy ze strachu przed głodem nie skubną rumianku(bakteriobójczy) czy majeranku(jak wyżej), a wody będą szukać tym uparciej, im bardziej potrzebna będzie ich faktycznym żywicielom? Jedni nie mogą żyć bez drugich, ale to orzęski były na świecie pierwsze. I z protokrowy stworzyły krowę. Wyhodowali ją. Po prostu.

Spróbujmy użyć tej odwróconej perspektywy w stosunku do gatunków, które podobnie mikrobiologiczna menażeria krowie, służą człowiekowi i to nie w roli ofiar rabunkowej gospodarki, tak typowej dla zachłannego gatunku ludzkiego, lecz hodowanych na skalę masową surowców. Zaczynając od lawendy, przez tulipany i czosnek, aż po ostrygi, pstrągi i bananowce. Te i setki innych gatunków człowiek udomowił poprzez tysiące pokoleń dobierając te egzemplarze, które były najbardziej skłonne do współpracy: dawały najwięcej skrobi, aromatów bądź białka lub po prostu przyjemności z oglądania, wąchania czy jedzenia. Genetyczna modyfikacja na skalę, o jakiej nie śniło się najzagorzalszym przeciwnikom GMO doprowadziła do powstania nie tylko niewyobrażalnych dla laika ilości odmian zarówno roślin, jak i zwierząt, ale i związków, pomiędzy człowiekiem, a organizmami, które ujarzmił.

To orzęski wyselekcjonowały sobie mądre krowy

Co ciekawe, w przypadku wielu z tych gatunków relacje z człowiekiem przypominają te, które łączą krowę i mieszkańców hotelu „Żwacz”, jak choćby dbałość o dobrobyt podopiecznych. Wspomniany wyżej rumianek nie jest konsumowany przez przeżuwaczy z bliżej nieokreślanej awersji, ale z troski właśnie nie tyle o siebie, ile bakterie-żywiciele. Głupią krowę, której bakteriobójczy rumianek smakowałby bardziej od trawy, drobnoustroje, które się z nią pechowo związały, ukarałyby swoją własną śmiercią, a wraz z nią zmniejszoną ilością kalorii (zwanych w przyrodzie „połową sukcesu”). Na dłuższą metę gwarantuje to wyeliminowanie podobnie nierozsądnych zachowań z gatunkowego repertuaru praktycznie do zera. To orzęski wyselekcjonowały sobie mądre krowy, nie na odwrót.

A mówimy przecież nie tylko o rumianku. Chodzi o setki gatunków innych roślin (i ogólnie odpowiednią dietę), a także nakłonienie gospodarza do zapewnienia odpowiednich warunków hodowli: temperatury, kwasowości, wilgotności, nie mówiąc już o całej krowiej anatomii podporządkowanej w większości jednemu celowi, czyli efektywnemu przygotowaniu posiłku całej mikroflorze, którą potem wystarczy strawić, choć i to odpowiedzialnie, żeby nie zjeść wszystkiego na raz. Kto zatem kogo zmodyfikował? Krowa orzęska, czy orzęsek krowę?

Ludzie, jeśli wierzyć statystykom FAO, najbardziej zależą (w tym samym sensie, co krowa od pierwotniaków) od dwóch gatunków roślin: kukurydzy (głównie pośrednio, jako paszy dla krów i jedzenie dla kinomanów) i ryżu (tutaj już głównie jako pokarmu dla ludzi). Uprawa i konsumpcja zbóż jest naszym sposobem na korzystanie z energii wysyłanej w kosmos przez Słońce (jakże rozsądnie czczone przez starożytnych Egipcjan, zaś w naszych czasach głównie obarczane winą za nowotwory skóry). Gdyby jedynym żartem, jaki zdecydowali się zrobić ludziom bardzo potężni kosmici, było nagłe usunięcie tych trzech zbóż z ziemskiej flory, problemy z przeludnieniem rozwiązałyby się w czasie nie dłuższym, niż pół roku, a w krajach przywiązanych do tradycji pogrzebu i stypy najzamożniejszymi grupami społecznymi staliby się grabarze, kwiaciarze i restauratorzy (ci, którzy żywili się głównie orzeszkami arachidowymi, rzecz jasna. Mięso produkowane jest głównie przez zwierzęta karmione zbożami, więc i jego by zabrakło).

O ile hodowla kukurydzy wydaje się przedsięwzięciem względnie prostym: wykarczować las, zaorać powstałe pole, zasiać ziarna, poczekać aż wzejdą i dorosną (usuwając przy tym z pola wszystkich gapowiczów), i w końcu zebrać dojrzałe kłosy ziarna, z których część zostanie ponownie zasiana, reszta zaś dostarczy energii rolnikowi i wszystkim, którzy zechcą kupić jego towar.

Drugie z głównych źródeł energii dla człowieka współczesnego: ryż jest dużo bardziej wymagającym partnerem. Przed zasiewem ziarno należy namoczyć, zasadzić w glebie z obornikiem, zalać pole wodą, zapewnić co najmniej 5 centymetrów wody przez okres wzrostu, rozdzielać wzrosłe siewki, po 4 miesiącach osuszyć pole, zebrać plony, uff... Dla utrudnienia zadania można jeszcze w polu ryżowym hodować tilapie, których odchody są cennym dla ryżu nawozem. Wygląda na to, że człowiek uzależnił się od gatunku, który w zamian za jedną piątą kalorii dostarczaną bezpośrednio ludziom na całym świecie, zażądał opieki tak skrupulatnej, że zapewnienie ciepłego żołądka i odpowiedniej temperatury wydaje się szczytem ostentacji ze strony krowy w stosunku do swoich faktycznych żywicieli. Jaka krowa miałaby cierpliwość swoje orzęski sadzić, rozsadzać, pielęgnować i nawozić, ręcznie, zgięta w pół, brodząc po zalewowych polach pełnych robaków obłych, płaskich i pierścieniowych? Za to człowiek swojemu podstawowemu dostawcy kalorii rozścieła niemalże czerwone dywany, przeznaczając na jego potrzeby olbrzymią ilość ziemi, jedną trzecią zasobów słodkiej wody (w skali globu!) oraz mnóstwo pracy, rzecz jasna.

I znowu powstaje pytanie: kto komu pozwolił się podporządkować? Bo choć prawdą jest, że człowiek przez tysiąclecia wybierał te siewki, które po dorośnięciu dawały najlepszy plon i wywierał nacisk na tyle silny, że przekształcił ryż z budzącego nadzieję kandydata na zboże w gwiazdę numer jeden agrokultury, to aż do XXI wieku nie udało się hodowcom zmienić upodobania tego super-zboża do zalewowych teras i ciepłego klimatu. Może to zatem nie człowiek udomowił ryż, ale sam został upolowiony (mój własny słowotwór, od słowa „pola”) przez makiawelicznego sługę i jego kuzynów.

Te trzy zboża razem, ryż, kukurydza i pszenica, wywarły na homo sapiens nacisk selekcyjny, który trudno przecenić: wszystkie ludy „cywilizowane” (czyli te, które założyły cywilizacje oparte na rolnictwie) zostały przesiane przez gęste sito diety opartej na skrobi, jedynym dotąd źródłem kalorii możliwym do wyprodukowania w ilościach masowych. Do XX wieku osobniki gatunku ludzkiego, które nie były zdolne trawić tego wielocukru lub białek z nim dostarczanych, skazane były na śmierć przed osiągnięciem wieku reprodukcyjnego. Co więcej, plemiona (narody, społeczeństwa, kultury) na tyle głupie, żeby pozwolić zbożom uschnąć, zgnić, spłonąć czy zostać zjedzonym w całości, musiały ustąpić miejsca tym, które nie miały podobnych problemów. Zboża wyhodowały sobie mądrego, przewidującego i roztropnego rolnika! Rzecz jasna nikt nie mówi o świadomej hodowli, takiej, jaką przeprowadzał w odwrotną stronę sam rolnik (kłos każdego z dzikich przodków naszych zbóż waży nie więcej niż jedną dwudziestą ich przemysłowo uprawianego potomka), jednak do czasu wieku dziewiętnastego, dobór zbóż przez rolnika był również raczej nieskoordynowany i oparty na prostych zasadach (wybierz ziarna z największych kłosów i je zasiej, z nich będą duże plony, resztę zjedz zimą), podobnie, jak dobór ludzi przez zboża (nie karm tych, którzy nie umieją cię strawić, niech zdechną z głodu, pozostali zadbają o ciebie i siebie przy okazji).

Nikt nie ma ochoty żyć ze świadomością,
że został wyhodowany przez ryż

Oczywiście takie odwrócenie perspektywy zakrawa na herezję, bo nikt nie ma być ochoty żyć ze świadomością, że został wyhodowany przez ryż. Widać, że grubą to nitką szyte: człowiek, który uprawia sztukę, sport i filozofię miałby być tylko produktem ubocznym dążenia kilku traw do chronicznej otyłości ziaren? Nigdy! To przecież człowiek i jego kultura są sensem istnienia naszej mateczki Ziemi. Tylko czy na pewno? Jeśli spojrzeć z perspektywy dłuższej niż te kilkadziesiąt tysięcy lat (licząc zachłannie czasy chowania się po jaskiniach i polowania na przysłowiowe mamuty, choć tak naprawdę głównie zające), człowiek jest jedynie epizodem w historii zwanej życiem na Ziemi, podobnie zresztą jak ryż i reszta trawiastego towarzystwa. Sądząc po lubości, z jaką homo sapiens hurtowo i detalicznie zabija swoich pobratymców, będzie miał olbrzymie trudności z dołączeniem do elity tych nielicznych gatunków, które trwają na naszej planecie dłużej niż kilka milionów lat. Czy tylko dlatego, że archeologowie przyszłości będą wykopywali ze wspołczesnych nam osadów raczej betonowe pozostałości miast, niż namuły zalewowych teras, powinniśmy uznać, że owe terasy są mniej istotnym wytworem ziemskiego życia, niż miasta?

Żeby rozstrzygnąć ten dylemat, należałoby ustalić jakoś, który z gatunków odniósł większy życiowy sukces: oriza sativa czy homo sapiens? Odpowiedź na to pytanie wymagałaby najpierw uzgodnienie kryterium owego sukcesu: liczba osobników żyjąca w jednej chwili na Ziemi? Liczba aktywnych w danej chwili genów? Przepływającej przez wszystkie osobniki gatunku energii rocznie? Powierzchnia pól ryżowych jest siłą rzeczy mniejsza, niż powierzchnia zajmowana przez inne wytwory kultury człowieka, bo trzeba też doliczyć pola pszeniczne, buraczane i kukurydziane. I plantacje kawy. Jeśli wierzyć danym statystycznym FAO, roczna produkcja ryżu (samego ziarna) to ponad 500 mln ton. To z grubsza tyle, ile ważą wszyscy ludzie, którzy żyją na Ziemi. Z tym, że rocznie rodzi się ich nie więcej niż 5 mln ton,a ryż to nie tylko ziarno, lecz jeszcze części zielne. Mówiąc prościej: zboża żyje na Ziemi dużo więcej, niż człowieka.

Z drugiej strony oczywistym dowodem większego sukcesu dwunożnego naczelnego wydaje się jego przemożny wpływ na biosferę, wprawdzie chwilowy (w skali geologicznej) i dewastujący (w skali biologicznej), ale niezaprzeczalny. Żaden gatunek nie zabił jeszcze tylu innych gatunków, żaden nie stopił na własną rękę lodowców, ani nie podniósł poziomu mórz. Idąc tym tropem można zastanawiać się czy winą za owe sukcesy nie należy jednak obarczyć tych, którzy dostarczają człowiekowi środków niezbędnych do życia? Z drugiej strony postępowanie ludzkości, mimo iż nierozważne (w sensie gatunkowym i planetarnym), to wynika z namysłu i celowych starań, a ryż jest po prostu wyrafinowaną, bezmyślną fabryką skrobi napędzaną baterią słoneczną. Czym jednak jest napędzany ów namysł człowieczy, jeśli nie ekspresją genów w niespełna dwulitrowej, tłustej galarecie wypełniającej czaszki?

Bardzo możliwe, że odpowiedź pytanie o to, kto kogo sobie podporządkował, ryż człowieka czy odwrotnie, zależy przede wszystkim od tego, kto jej udziela. Osobiście jestem bardziej niż przekonany, że gdyby zboże potrafiło mówić, powiedziałoby, że Wielki Chiński Mur jest elementem jego własnego rozszerzonego fenotypu, nie zaś ogrodników z gatunku homo sapiens.