sobota, 25 listopada 2017

Zaraz wracam

„Zaraz wracam”, pierwszy odcinek drugiej, również krótkiej serii, formalnie opowiada o technicznej możliwości odzyskania zmarłych poprzez stworzenie ich kopii. Bohaterka, opierająca się zachętom do sprawienia sobie surogatu zmarłego męża, zmienia zdanie, kiedy orientuje się, że zostanie matką pogrobowca. Najpierw piszą tylko z mężem maile, potem rozmawiają przez telefon, w końcu zamieszkują razem: ona i cielesna kopia mężczyzny. Niedoskonała, rzecz jasna, utworzona w najlepszym staraniu na podstawie nader bogatych śladów, jakie zostawił po sobie: w fejsbuku, mailach, nagraniach video, a nawet strych dobrych zdjęciach. I znów, ponieważ oglądam serial z opóźnieniem, rzeczywistość depcze już po nogach fantastyce i łatwo znaleźć firmy, które oferują już podobne usługi. Jak na razie wyłącznie w fazie rozmów przez czat, ale zapewne i dalsze kroki już są rozważane.

Możemy rzecz jasna zatrzymać się na etapie ostrzeżenia przed walką z naturalnymi etapami żałoby i zastanowić się nad konsekwencjami pseudo-klonowania ludzi. Odcinek udziela wyraźnej odpowiedzi na pytanie „czy warto?” (nie warto), jednak jest to odpowiedź twórców, własnej odpowiedzi każdy musi udzielić sobie, rzecz jasna, sam. Wolę jednak zadać sobie inne pytania, które wymagają nieco mniej dosłownego podejścia do filmu, i tak już oszczędnego w środkach wyrazu, jak to w "Black Mirror" bywa.

Na przykład: a jeśliby potraktować śmierć męża nieco mniej dosłownie? Nie wiemy tego na pewno, ale zapewne padł ofiarą fejsbuka, zginął bowiem w wypadku samochodowym, a był od używania aplikacji uzależniony. Gdyby zatem pominąć samochód i po prostu przyjąć, że „przepadł dla fejsbuka”, możemy wtedy opowiedzieć historię zupełnie inaczej: kobieta postanawia porzucić męża, który zupełnie uzależnił się od sieci. Radzi sobie z samotnością całkiem nieźle, nie jest bowiem od mężczyzny uzależniona finansowo: ma swoją pracę, dom i rodzinę, w której się wychowała. Kiedy jednak dowiaduje się, że jest w ciąży, zaczyna potrzebować kogoś, z kim mogłaby dzielić się szczęściem. Dlatego nawiązuje z byłym mężem kontakt i nagle zaczyna go rozumieć. Już wie, co widział w tych sieciowych znajomościach. Nie mają trosk, życie upływa im na przyjemnych rozmowach, można by rzec, że ze związku czerpią tylko to, co dobre, chociaż nie wszystko co dobre, mogą czerpać. Dlatego maile zastępują wkrótce telefonem, ten z kolei starym, dobrym ciałem. W sensie mentalnym jest ono jednak wyposażone wyłącznie w to, co zmarły pozostawił po sobie w sieci i na nagraniach wideo. Nie musimy więc opierać się możliwości potraktowania go jako sieciowej reprezentacji męża z którą można bez końca uprawiać seks w zaciszu domu, ale nie da rady wziąć go na randkę pokazać rodzinie, ani polegać na jego życiowej mądrości. Każdy rozpozna w tym opisie jakiegoś znajomego, któremu kontakty w sieci zastąpiły te prawdziwe. Z zewnątrz, jak przez teatralną czwartą ścianę, widać wyraźnie, że cyfrowe surogaty są dla niego prawdziwymi ludźmi, chociaż przed światem, zupełnie jak bohaterka, starają się je schować na strychu, udając, że prowadzą normalne w życie. Tam na strychu to tylko myszy. Tam w fejsbuku tylko sprawdzam lajki.

Jeśli pójdziemy krok dalej, możemy dostrzec bohaterkę w każdym, kto ulega presji, żeby zwirtualizować kontakty ze światem. W tramwaju i w samochodzie rozmawiać przez fejsbuk, z rodziną kontaktować się przez smsy, porzucić tęsknotę w podróży na rzecz rozmów video. Każdy, kto ulega takiej presji, kończy z surogatami ludzi trzymanymi na prywatnym strychu swoich kont w sieciach społecznościowych. A o tym, kto jest wspólnym znajomym dowiadujemy się dzięki podpowiedziom samych sieci, bo przecież naprawdę nigdy byśmy się w trójkę nie spotkali. Może zatem „Zaraz wracam” nie jest wcale o „nich”, tylko o nas? Bo każdy z nas myśli, że zaraz wróci do świata, a potem okazuje się, że nie można tak po prostu zamknąć konta na fejsbuku, bo tam mamy przecież kontakt ze światem. Lub może to tam ma z nami kontakt świat. Zostaje tylko zapytać: „który świat?”. Bo skoro utopiony w wannie telefon nie kończy fizycznie naszego życia, czyni je tylko nieznośnym, nie jest to może świat aż tak ważny?

To jednak nie koniec amatorskich filozoficznych pytań, bo przecież analogia z fejsbukiem to żadna analogia, odrzuciliśmy tylko dosłowność śmierci, na rzecz „śmierci dla świata”. Pójdźmy jeszcze dalej i potraktujmy dosłownie śmierć. Użyjmy science fiction jako wehikułu, który pomoże nam coś zrozumieć: jak to jest oszaleć po stracie bliskiej osoby. Oczywiście nam, ludziom zupełnie zdrowym trudno jest sobie wyobrazić jak to jest mieć zwidy i halucynacje. Dlatego twórcy pytają nas: a wiecie jak to jest kontaktować się z kimś wyłącznie przez fejsbuk? Wiecie jak to jest rozmawiać z kimś tylko przez telefon? Wyłącznie przez skype? A może zdarzył wam się seks z kimś kogo znacie wyłącznie poprzez sieć? Tak, jak w filmie. Seks z kimś, którego tak naprawdę nie ma obok, który nie zasypia zaraz potem, a przedtem ma przez całą noc erekcję i niespożyte siły. Nawet jeśli tego nie znacie, na pewno łatwiej to sobie wyobrazić, niż szaleństwo, które sprowadza na człowieka te same objawy, ale bez sieci.

Jeśli zatem użyjemy analogii do kontaktu wyłącznie poprzez sieć, łatwiej zrozumiemy, jak to jest oszaleć. Rozmawiać, pisać listy, kochać się z kimś, kto tak naprawdę nie istnieje. Wszystko to w wyobraźni, we własnym świecie oszalałego z bólu mózg. Rzecz jasna, każdy świat tworzony jest przez mózg. Nie trzeba szaleństwa, żeby rozmawiać się i kochać z kimś, kto nie istnieje. Obraz naszego partnera jest przecież tworzony przez nas samych. To w naszym umyśle ktoś jest głupi lub mądry, atrakcyjny albo odrażający, leniwy bądź pracowity. Zakochani skłonni są ignorować wady, a wyolbrzymiać lub wręcz imaginować sobie zalety przedmiotu swoich uczuć. Zgorzkniali widzą wokół siebie głupców i nieudaczników. Nadopiekuńczy rodzice nie potrafią zorientować się, że dzieci dorosły. „To przecież również choroby”, powie ktoś, jednak granica pomiędzy chorobą i zdrowiem jest w przypadku mózgu nad wyraz cienka. Nawet jeśli nie kwalifikujemy się do leczenia na oddziale zamkniętym, być może warto zastanowić się nad tym, co widzimy i do kogo mówimy. Zwłaszcza, że dziwactwa i skrzywienia, które przed światem chowamy na strychu, mają na niego tak naprawdę wpływ i to nie tylko bezpośrednio poprzez nas.

Przypomnieć nam może o tym ostatnia scena „Zaraz wracam”: uroczystość urodzinową narodzonego w końcu pogrobowca. Przyjęcie odbywa się na strychu, w którym matka trzyma swojego wyimaginowanego męża. „Zjem jego porcję”, mówi solenizantka wchodząc po drabinie, jednak podejmuje grę. Dzieci bowiem nie mają wyboru i zawsze muszą podejmować gry, w które grają ich rodzice. Wychodzą potem na świat, ale zawsze już zostają przynajmniej jedną nogą na strychu, na którym się wychowały.

"Black Mirror" (Czarne lustro)
S02E01 „Be right back” (Zaraz wracam)
reż. Owen Harris
Wielka Brytania, 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz