niedziela, 26 listopada 2017

15 milionów

„15 milionów” to z pozoru dystopia o społeczeństwie złamanych, samotnych ludzi. Pozostają pod kontrolą „systemu”, pedałując donikąd na stacjonarnych rowerach, które mają ponoć zasilać ich świat. Jeśli ktoś zatrzyma się w tym miejscu, to raczej szkoda czasu na oglądanie jeszcze jednego „1984” czy „Nowego wspaniałego świata” dla ubogich, bo okrojonego do pięćdziesięciu minut monotonnego filmu.

Lepiej spojrzeć nieco szerzej, poszukać inspiracji. Weźmy takie „Dogville”, z jego zaskakującą scenografią. Nie umiem sobie wyobrazić, że ktokolwiek uznałby je za film o miasteczku, w którym ściany narysowane są kredą na ziemi. Niezależnie od intencji reżysera, ja odbieram ten zabieg jako względnie prosty sposób pokazania jednocześnie wszystkiego, co dzieje się w miasteczku. Daje to przy okazji komentarz do niektórych scen („W tym czasie wszyscy inni zajęci byli swoimi sprawami”), ale też pozwala zorientować się, że w takiej wsi wszyscy zawsze wszystko wiedzą. Ściany są tylko umownymi granicami przestrzeni, rodzielają „moje” od „twojego”.

Nie inaczej jest z „15 milionami”. Nie ma sensu traktować sześciennych przestrzeni mieszkalnych wyłożonych ekranami dosłownie jako wizji przyszłości. Przecież jednakowe, jak spod sztancy mieszkania wypełnione monitorami i reklamami to codzienność olbrzymiej części ludzkości, która sama siebie ma za szczęśliwszą od tej, która skazana jest na życie w miejscach w rodzaju afrykańskiej wioski. Podobnie nie ma sensu dosłownie traktować jazdy stacjonarnym rowerem jako źródła energii, bo każdy rozsądny człowiek wie, że więcej trzeba tej energii zjeść w postaci kalorii, niż się uzyska w postaci elektryczności. Taniej byłoby już spalić jedzenie i uzyskać z niego prąd. Zatem i codzienne pedałowanie warto potraktować raczej zarówno jako symbol. Bezsensownej, pozbawionej konkretnego celu pracy, która jest udziałem wielu tak zwanych korposzczurów, jak też siłownianego wysiłku, który ma dać im namiastkę aktywności fizycznej. Abstrakcyjne „Merity” nagradzające lojalność, posłuszeństwo, podporządkowanie się reklamom odpowiadają zarówno naszym pieniądzom, jak i lajkom, czy punktom gromadzonym na setkach kart lojalnościowych.

Znów patrzymy na groteskowo narysowany nasz własny świat i mamy szansę zastanowić się nad sobą, przeglądając się w czarnym lustrze. Kogo w nim ujrzymy? Znudzonych spokojnym, pozbawionym wzywań życiem ludzi. Dorosłe dzieci, które z ochotą poddają się rutynie i rytuałom, nie zmuszane do wyborów większych, niż jakie ubranie kupić. Relacje międzyludzkie sprowadzone są do pogawędek w kantynie i na siłowni. To bardzo bezpieczne i spokojne życie. Nie grozi złamanym sercem, głodem czy odpowiedzialnością za głupie decyzje. Jeśli zaś komuś potrzeba marzeń, zawsze może pomarzyć o sławie na jednym z kanałów wideo. Brzmi znajomo? Tak, to opis naszego świata, ludzi początku XXI wieku. Nie wszystkich rzecz jasna, nie chodzi o głupią generalizację, ale o obraz olbrzymiej grupy ludzi, pozbawionych poczucia sensu życia. Abstrakcyjna praca w abstrakcyjnym świecie za abstrakcyjne pieniądze.

Z drugiej strony, miejsce, w którym każdy ma co jeść i gdzie spać, gdzie nie grozi przemoc, ani choroba ma swoją nazwę: „Raj”. O ile tylko nie zabieram się za rzucanie wyzwań gospodarzom nie grozi nam nic. Tak naprawdę jedynym, czego powinniśmy się obawiać, jest właśnie wyrzucenie z Raju jako kara za nieposłuszeństwo. Za skorzystanie z wolności.

Co zatem stanie się sensem życia, jeśli po usunięciu wszelkich niebezpieczeństw trafimy do bezpiecznego, monotonnego świata „15 milionów”? Być może właśnie nic. Być może na tym właśnie polega ta najgłębsza tragedia człowieka, że absolutne bezpieczeństwo wymaga oddania całej wolności i nie zostaje już nic do zrobienia. Bo przecież i nauka, i sztuka, i kultura, wszystkie one zajmują się tym, co człowieka boli, co człowiekowi grozi, na co narzeka lub co go męczy. Z drugiej strony, mamią się ludzie wzajemnie możliwościami usunięcia każdego możliwego problemu i zagrożenia. Leczą miliony chorób, budują urządzenia wykonujące za nas każdą możliwą czynność, obiecują coraz szybsze podróże, coraz efektywniejszą pracę, coraz prostszy przekaz (precz z symbolami i interpretacją!). „15 milionów” przerysowuje właśnie tę jedną manię: dążenie do życia bezpiecznego, pozbawionego zagrożen i wyzwań. Ryzyka. Samotność jest bezpieczniejsza od związku, nie grozi bowiem zawodem ani porzuceniem. Tania rozrywka jest bezpieczniejsza od kultury wysokiej, nie grozi bowiem zmarnowanym, w razie nie zrozumienia przekazu, czasem ani pieniędzmi. Kanapka od pana kanapki… I tak dalej.

Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji, ze sprzeczności pomiędzy bezpieczeństwem a wolnością? Bohaterowie „15 milionów” nie szukają go. Nie uciekają, nie buntują się. Zapewne z poczucia bezpieczeństwa właśnie. Być może z braku lepszego pomysłu. Jak cofnąć się z tak wygodnego miejsca, z czego zrezygnować? Z czego my byśmy zrezygnowali, żeby odzyskać sens życia? Z antybiotyków? Internetu? Telefonii komórkowej? A może chodzi o to, że nie ma dokąd uciec, bo sami przecież ze zdobyczy cywilizacji nie zrezygnujemy. Wszyscy w Bieszczady nie wyjadą, nie starczy owiec i trawy dla każdego, kto chciałby zacząć od nowa, bez reklam, rowerów treningowych i kanapek pana kanapki.

Jedno jest jednak pewne – cywilizacja, społeczeństwa, narody to zawsze ktoś konkretny. Zanim dotrzemy do miejsca, w którym „15 milionów” nie będzie już groteską, ale rzeczywistością, będziemy musieli się zgodzić na mnóstwo zmian, ustępstw. Zrezygnować z tej lub innej swobody, takiej czy innej wolności. Oddać możliwość wyboru. Nie zawsze, rzecz jasna, jest w naszej mocy powstrzymać przemianę, jednak do pewnego stopnia świat, w którym żyjemy, zależy od nas. Część mostów palimy sami. Warto o tym pomyśleć, zanim posłuchamy kolejnej reklamy. W końcu największą wolnością, którą posiadamy, jest wolność myślenia.

"Black Mirror" (Czarne lustro)
S01E02 „Fifteen million merits” (15 milionów)
reż. Euros Lyn
Wielka Brytania, 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz