niedziela, 24 września 2017

Dlaczego nie dziwię się antyszczepionkowcom

Ludzie boją szczepić się dzieci. I mają rację. Szczepionki, jak wszystko, co wprowadzamy do organizmu, może mieć przeróżne skutki. Powinny głównie stymulować układ odpornościowy, ale potrafią czasem skutkować gorączką, wstrząsem albo inwalidztwem (na przykład głuchotą). Nawet jeśli nie powodują autyzmu, to i tak kolekcja możliwych powikłań jest imponująca. Dlaczego jednak nie istnieje ruch antyantybiotykowy? Czemu nie ma zgromadzeń protestujących przeciwko reklamom ibuprofen? Antybiotyki prowadzą nas prostą drogą do świata odpornych-na-wszystko superbakterii, a ibuprofen potrafi zamaskować dowolny ból, który w innym świecie skłoniłby człowieka do pozostania w łóżku lub odwiedzenia lekarza. Czemu zatem szczepionki wzbudzają taki strach, zaś antybiotyki nie?

Odpowiedzi szukać należy zapewne w czasach, kiedy ludzie dopiero zaczynali być ludźmi i wpadli na pomysł wspaniałego narzędzia do budowania więzi, zwanego plotką. Uwielbiamy plotkować. Kto z kim, gdzie i dlaczego. Od kiedy i jak długo, za ile i przeciw komu. Całą cywilizację oparliśmy przecież na centrach plotkarstwa zwanych telewizyjnymi kanałami informacyjnymi. Dzięki fejsbukowi plotkujemy w autobusie, na siłowni, w toalecie i na zebraniach zarządu. Najbardziej lubimy zaś wieści o końcu świata, wojnie, zamachach i chorobach. Kto na co umarł i dlaczego nikt mu nie pomógł. I przede wszystkim, skąd się wzięła jego choroba. Nasz mózg o wiele chętniej zajmuje się sprawami przykrymi i przerażającymi, a zwłaszcza tymi, które dzieją się teraz. Dlatego, jeśli mamy do wyboru rozmowę o kimś, kto właśnie umarł i kimś, kto być może umrze za dziesięć lat, pogadamy o tym pierwszym. To straszne i okropne, trzeba o tym poplotkować. Tak właśnie funkcjonujemy.

Powikłania po szczepionkach, te prawdzie i te wyimaginowane są zdecydowanie na szczycie, bo nie tylko dotyczą chorób, ale jeszcze dzieci. Pięćdziesiąt lat temu powikłania po szczepionce zostawały w domu tego, komu nieszczęście się przytrafiło. Jeśli dziecko zostało trwale poszkodowane, żyło w zamknięciu, tak jak wszyscy inni, którzy nie potrafili przekroczyć barier architektonicznych i społecznych. Jeśli umarło, miało pogrzeb. Gdyby komukolwiek przyszło do głowy nie zaprowadzić dziecka na szczepienie, z pewnością wkrótce miałby do czynienia nie tylko z sanepidem, ale również szkołą, przedszkolem, a może i dzielnicowym. Był obowiązek, a kto padł ofiarą strat wśród cywili, musiał z nimi żyć. Być może z niedużą rentą, jeśli problemy dały się zaklasyfikować, jako któraś z kategorii inwalidzkich.

Teraz wszystko się zmieniło. Nie tylko staramy się wymienić flotę autobusów na niskopodłogowe i zastąpić schody podjazdami i windami. Możemy po prostu odmówić szczepienia. Przede wszystkim jednak, ryzyko ma teraz twarz, imię i nazwisko: śmiało możemy przyjąć, że każda osoba, którą dotknęły powikłania po podaniu szczepionki natychmiast może stać się osobą publiczną. Nawet więcej, bez większej przesady możemy twierdzić, że przy pewnym wysiłku możemy nawiązać kontakt z bliskimi każdej osoby, którą spotkały tego typu powikłania, co najmniej na obszarze UE. Dlatego konkretne powikłania konkretnych osób mogą być przedmiotem plotek i rozmów przy obiedzie i kawie. Pięćdziesiąt lat temu nikt nie plotkował o powikłaniach po szczepionce ospie, chyba, że akurat znał rodzica dziecka tym dotkniętego. Powikłania były po prostu statystyką, trzy przypadki na milion, imiona i nazwiska znała jakaś pani w GUS. Nie było o czym rozmawiać.

Facebook dał nam moc. Zmienił bezimienne, nic-nikomu-nie-mówiące statystyki w kroniki, które każdy może przewertować i zinterpretować po swojemu. Trzy przypadki na milion to niewiele. Anna Maria, Dżejson i Weronika to już konkretne osoby dotknięte nieszczęściem, a do tego pozostawione same sobie. Nigdy nie będę wśród trzech przypadków na milion, ale kimś jak ta trójka mógłbym się okazać. Do tego, okazuje się, że to wcale nie trzy przypadki, bo jeśli się przyjrzeć, to mnóstwo dzieci ma objawy poszczepienne, tak w każdym razie wynika z twittera i facebooka. Do GUS zgłaszali przypadki lekarze, do kroniki codziennej rodzice. Można się spodziewać, że lekarze zaniżali ilość zgłoszeń, rodzice zaś wykazują się typową nadgorliwością laika: formularz wypełnia się dużo dłużej niż tweetuje. Nawet jeśli gorączka następnego dnia przejdzie, w kronice wpis już zostanie, a trudno kogoś potępiać za nadgorliwość czy dopatrywanie się objawów choroby.

Ludzie bowiem wyciągają wnioski tak, jak im to nakazuje instynkt: szybko, prosto i bez większego wysiłku. To nauka posługuje się wyrafinowanymi narzędziami do wyciągania wniosków i formułowania różnych użytecznych reguł. Jedną z nich jest ta o szczepionkach: jeśli wystarczająco dużo osób zostanie zaszczepionych przeciw jakiejś chorobie, choroba ta nie spowoduje epidemii. Narzędziem, które do tego wniosku pozwala dojść jest statystyka. Śmiało można wręcz przyjąć, że statystyka jest najważniejszym narzędziem każdej nauki przyrodniczej (czyli epidemiologii też). Niestety, statystyka ma jeden nieprzyjemny skutek uboczny – zmienia ludzi i choroby w liczby. Znikają nazwiska i cierpienie, zostają miliony, tysiące, dziesiątki, procenty, promile. Miliony zaszczepionych, tysiące ocalonych, dziesiątki dotkniętych skutkami ubocznymi. Co więcej, czym innym jest przewidzieć, że trzy osoby na milion padną ofiarą skutków ubocznych, czym innym przewidzieć kto konkretnie.

W tym miejscu nauka ponosi klęskę. Jej największy sukces, czyli umiejętność formułowania ogólnych reguł i przewidywania, nie zdaje egzaminu, w czasach, kiedy ludzie nie bywają już statystyką ani przypadkiem choroby. Każdy może głośno powiedzieć o swoich problemach i domagać się uwagi, a nawet pomocy. Zwłaszcza, jeśli jego problemy wynikły właśnie z uczestnictwa w grupie zwanej społeczeństwem. Szczepimy się bowiem bardziej dla innych, niż dla siebie. I dopóki szczepienie kosztuje nas wyłącznie gorączkę, można to jeszcze zrozumieć. Kiedy jednak ceną są ciężkie powikłania, a takie się z pewnością zdarzają, niewiele można poradzić. Wspólnota umyje ręce, co najwyżej wysłucha, pochyli się, da sporo lajków, nic więcej.

Nic więc dziwnego, że szczepienia budzą strach. Dawniej strach budziły choroby, każdy znał bowiem historię dziecka sąsiadów czy dziecka w rodzinie, które zabiła choroba w rodzaju koklusz czy tyfus. Teraz przerażać mogą wyłącznie relacje tych, którym zaszkodziła szczepionka. A ponieważ możemy właściwie osobiście poznać każdego, czyje dziecko padło ofiarą powikłań poszczepiennych, strach nie jest irracjonalny. Ma konkretne, prawdziwe podstawy. Zwłaszcza jeżeli jedyną przyczyną tragedii (czy choćby problemów) było szczepienie, czyli coś, czego można nie zrobić. Dlatego w ogóle nie dziwię się rodzicom, którzy boją się szczepionek. To zupełnie ludzkie. Wiedzą, że ryzykują zdrowiem swoich dzieci dla społeczeństwa, które nigdy im nie podziękuję, ani nie skłoni się do pomocy, jeśli coś złego się stanie. To, że ich strach jest wyolbrzymiony wynika wyłącznie z konstrukcji istoty ludzkiej – nasz mózg uwielbia wyolbrzymiać zagrożenia, dla naszego bezpieczeństwa, od zawsze. Lepiej uciec przed tygrysem , który okaże się potem wyłącznie cieniem wśród traw, niż zostać zjedzonym przez cień wśród traw, który okazał się tygrysem. Przezorny zawsze ubezpieczony, a najprostsze ubezpieczeni to zawsze ostrożność.

To też odpowiada, na zadane na początku pytania. Czemu nie boimy się antybiotyków, a szczepionek owszem? Zna ktoś ofiarę superbakterii? Jeszcze nie, najczęściej to ludzie, którzy umarli gdzieś w szpitalu, niemal nieodróżnialni od innych, którzy umarli, mimo antybiotyków. Strach przed antybiotykami wymaga racjonalnego podejścia, szerokiego spojrzenia, myślenia o odległej przyszłości. Ludzie tak nie funkcjonują. Zresztą cenę za wyhodowanie super zarazka poniesie zapewne kto inny. Podobnie z ibuprofenem, którego użycie daje szybką ulgę i pozwala uniknąć stresującej, a czasami i katastrofalnej, konfrontacji z pracodawcą. Odsuwamy w przyszłość konsekwencje, choć niekiedy, gdyby ktoś potrafił nam je uświadomić zawczasu, wolelibyśmy być może stracić pracę. Ból sygnalizuje niekiedy bardzo poważne choroby. Ze szczepionkami jest tak samo. Konsekwencje nie zaszczepienia poniesie najczęściej kto inny, a jeśli nawet nasze dziecko, to nie teraz, tylko kiedyś, gdy nadejdzie epidemia. Na razie jednak nie zaszczepienie daje poczucie spokoju i bezpieczeństwa.

Można zatem powiedzieć, że postawa antyszczepionkowa jest zupełnie zrozumiała i w pełni ludzka. Opiera się o podstawowe, irracjonalne cechy człowieka, takie jak wyolbrzymianie zagrożeń czy budowanie obrazu świata na podstawie plotek i wiedzy potocznej. W czasach sieci społecznościowych i prawdziwej globalnej wioski, kiedy każdy może nawiązać kontakt z ofiarą szczepionki (nawet jeśli każdy z miliarda z tą samą jedną ofiarą), zagrożenie szczepionką może wydawać się większe, niż zagrożenie chorobą. Wydaje się, że jedynym sposobem, żeby uniknąć masowego odwrotu od szczepień, jest zapewnienie adekwatnej opieki tym, którzy padliby ofiarą komplikacji. Odwołanie się do racjonalnej postawy będzie zupełnie nieskuteczne – z naturą ludzką nie ma co walczyć. Ludzie swoje wiedzą i tym więcej będą wiedzieli, im intensywniej będą mogli się sami dowiadywać. Dopóki istnieje facebook, nie możemy liczyć na wzrost racjonalnych postaw. Przeciwnie, należy spodziewać się wzrostu zachowań irracjonalnych, zgodnych raczej z psychologią tłumu, niż jednostki.

Na korzystny obrót wydarzeń, czyli szacunek i pomoc zwykłych ludzi dla osób, których dzieci zapłaciły cenę za zdrowie społeczeństwa, niestety nie mamy co liczyć. Przywykliśmy już delegować do kłopotliwych spraw wyspecjalizowane instytucje, żeby spokojnie zajmować się swoimi sprawami (na przykład potępianiem "idiotów, którzy nie rozumieją, że trzeba szczepić dzieci"). Ludzie tacy po prostu są. W każdym razie tutaj.

3 komentarze:

  1. "Wiedzą, że ryzykują zdrowiem swoich dzieci dla społeczeństwa, które nigdy im nie podziękuję, ani nie skłoni się do pomocy, jeśli coś złego się stanie." - tylko że to jest po prostu fałszywe przekonanie, bo znacznie więcej się ryzykuje, nie szczepiąc. Krztusiec czy błonica może są w dzisiejszych czasach abstrakcyjnym zagrożeniem, ale już - śmiertelny przecież! - tężec wcale nie. Nasze mózgi mają to do siebie, że wciąż mimo postępu cywilizacyjnego rozpoznają zagrożenie w taki sposób, jak byśmy nigdy nie zeszli z sawanny. Inne, naukowe narzędzia poznania, jak statystyka, są w dzisiejszych czasach niezbędne i trzeba sobie z tego zdawać sprawę, a nie uzasadniać głupotę stwierdzeniem "tacy są ludzie".

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, tylko że jeśli nie myśli się pragmatycznie, to pozostaniemy przy frustracji postawą antyszczepionkowców. Chodzi o to, żeby mogli ją spokojnie porzucić.

    OdpowiedzUsuń

  3. Ja to widzę tak:
    1. Lekarze de facto sprzedają leki, często niekonieczne i dorabiają sobie na prowizjach od sprzedaży. Boli gardło? Recepta na antybiotyk jest wypisana w minutę. Z własnego doświadczenia znam przypadek gdy lekarka badając moją chorą na Alzheimera babcię spytała "Co za debil zapisał takie dawki leków?" Opowiedzieliśmy zgodnie z prawdą "Wcześniej leczyliśmy babcię u pani męża". Dlaczegóż to więc nie mieliby "sprzedawać" również niekoniecznych szczepionek?
    2. Koncerny farmaceutyczne gonią za zyskiem, a testy, czy tam lepsze komponenty do produkcji szczepionek, kosztują, mogę więc sobie wyobrazić, że szczepionki są robione "po taniości".
    3. Antybiotyki, czy tam ibuprofen są zażywane już gdy człowiek jest chory, więc chce przedsięwziąć jakieś tam działanie, żeby tu i teraz wyzdrowieć. (Akurat ja sam nie lubię wszystkich leków i staram się nie brać żadnych w ciągu kilku pierwszych dni choroby). Szczepionki chronią przed jakimś tam wydarzeniem przyszłym, a ludzie wolą myśleć o dniu dzisiejszym, niż o mglistej przyszłości
    4. Ja nie słyszałem o konkretnych przypadkach odry, czy tam polio na które są terez szczepionki. To nie są medialne wydarzenia/sensacje podowudjące klikanie i sprzedające reklamy, żę ktoś tam na takie choroby zachorował.
    5. Czytam na FB, o tej konkretnej trójce (Anna, Dzejson i Weronika ) co to po szczepieniu mieli straszne skutki uboczne, znam też pewnie osobiście 25 kolejnych dzieci (z klasy mojego dziecka) którym po szczepionce nic się nie stało, z czego mi może wynikać, że szanse na powikłania to nie jakiś promil ale tak z 10%, czyli dużo. Podobnie jest z muzłumanami, znam tylko kilku (tylko tych o których mówią w TV w kontekście zamachów) no i wszyscy ci mi znani muzułmanie to terroryści z czego mogę wywnioskować, że 100% muzułmanów to terroryści.
    6.Piszesz "Wiedzą, że ryzykują zdrowiem swoich dzieci dla społeczeństwa, które nigdy im nie podziękuję, ani nie skłoni się do pomocy, jeśli coś złego się stanie". Społeczeństwo Istvan nie ma przeciętnie Twojego IQ. Ja np. jeszcze rok temu nie wiedziałem, ze sens szczepienia jest nie tylko taki, żeby chronić się samemu, ale żeby chronić też i innych. Uważałem, że szczepionka chroni w 100%, więc to że sam się nie zaszczepię i zachoruję to tylko mój problem, no ewentualnie innych tych co też się nie zaszczepili. Dodając do tego fakt, że przypadków chorób jest tak mało, a zaszczepionych którzy mnie chronią tak dużo, uważałem, że szanse na to, że zachoruję są pomijalnie małe, może i mniejsze niż szanse powikłań. Abstrahując już zupełnie od faktu istniena szczepionek też i na wiatrówkę, której jedyną konsekwencją jest posiadanie przez tydzień swędzących bąbelków. Wkrótce pewnie będzie szczepionka na katar, na kichanie i na ból głowy też? Dlaczego więc na takie choroby leczyć się na zapas tj. stosując strategię eager, a nie lazy, tj. dopiero jak tak niegroźna choroba mnie dopadnie?

    OdpowiedzUsuń