środa, 15 sierpnia 2018

Mierki/Nidzica 2018

W czerwcu tego roku (2018) odbyła się 25. edycja Międzynarodowego Festiwalu Fantastyki Nidzica. Wniosłem wkład nie tylko jako widz, ale też jako współtwórca programu w roli autora powieści, z którym Aleksander Kusz przeprowadził spotkanie autorskie. Zostało zarejestrowane i można teraz delektować się nim dopóki istnieje internet, czyli trudno powiedzieć jak długo, ale raczej trzeba się spieszyć, jeśli komuś zależy.

Festiwale 2018 - Kalisz i Łódź

Kontynuując tematykę zeszłorocznych wystąpień na festiwalach w Łodzi i Lublinie, mam zamiar w tym roku festiwalowe prelekcje poświęcić eksploracji kosmosu.

Na festiwalu Arkhammer opowiem o próbach zdefiniowania życia, również przez naukowców zajmujących się badaniem innych planet i księżyców, a także o niebezpieczeństwach związanych z burzami słonecznymi. Znajdzie się też w czasie tej drugiej prezentacji miejsce na kwestię zagrożenia ze strony olbrzymich burz, zdolnych zakłócić bieg historii naszej cywilizacji.

W Łodzi, na Kapitularzu rozwinę temat poszukiwania życia na innych planetach w pełnoprawną prelekcję (w Kaliszu będzie to tylko półgodzinna "pogadanka", bez slajdów czy mądrych wykresów). Opowiem też o tym, co naprawdę grozi człowiekowi, któremu przytrafiło by się wypadnięcie w przestrzeń kosmiczną lub wpadnięcie przestrzeni kosmicznej w jego otoczenie.

wtorek, 14 sierpnia 2018

Opowiadania w antologiach 2018

W tym roku ukazały się cztery antologie, w których skład wchodzą moje opowiadania. Przypadkiem, trzy z nich dzieją się w Łodzi, czy to wprost, czy tylko (jak w przypadku "Windy") w sensie prawdziwych historii, na których zostały oparte.

W "Fantazmatach I" znalazło się opowiadanie pod tytułem "Rzeczy, które robisz w Łodzi, będąc martwym", historyjka o duchu policjanta, który zanim straci resztki człowieczeństwa, próbuje jeszcze przeprowadzić śledztwo. Rzecz dzieje się w Łodzi, w czasach naszych, jak i dawnych, kiedy jeszcze dymiły kominy fabryk. Antologia dostępna jest wyłącznie jako ebook.

"City 4" to antologia opowiadań grozy miejskiej. Moja "Winda" opowiada o czasie spędzonym pomiędzy piętrami jednego z akademików. A także o wielu innych sprawach poruszonych w tym czasie przez uwięzionych w niej ludzi. Co ciekawe, wszystkie te historie są zupełnie prawdziwe. Lub prawie zupełnie. Na szczęście dla mnie, tylko o nich słuchałem, a potem zagarnąłem dla siebie i czytelników. Tutaj dziękuję Magdzie S. za pozwolenie na ich użycie. Antologia dostępna jest między innymi na stronie wydawcy.


Dla uczczenia 25. edycji Międzynarodowego Festiwalu Fantastyki w Nidzicy ukazała się antologia "Kroki w nieznane Rakietowej krowy". Jednym z opowiadań w niej zamieszczonych jest mój "Odlot Florencjusza Tłuszcza", historia o wytwórcy bestsellerów, który zadarł z półświatkiem fantastów. To nie miało szans się dobrze skończyć.

I wreszcie "Sny umarłych. Polski rocznik weird fiction 2018". Moje opowiadanie, "Zużyć przed marcem 1998", to ponura fantazja na zupełnie prawdziwy, jeszcze bardziej ponury temat : łódzkiego getta. Opowiada o dziennikarskim śledztwie w sprawie kolorowych zdjęć z czasów drugiej wojny światowej. Dostępna jest między innymi na stronie wydawcy.

Obrazki z pojutrza w "Nowej Fantastyce"

Nadrabiając zaległości, notuję tutaj, że w majowej "Nowej Fantastyce" ukazały się cztery moje opowiadania w mini antologii pod tytułem "Obrazki z pojutrza". Nie są powiązane fabularnie, tematycznie ani w żaden inny sposób, oprócz tego, że fantazjują o światach niezbyt odległych od naszego, czy to w sensie czasowym, czy obyczajowym. Jest tam opowieść o samotnej wycieczce do parku narodowego, o mężczyźnie, który zbyt mocno tęskni za kobietą, o stacji kosmicznej, która korzysta z porad terapeuty, a także o marnym losie sprawcy wypadku samochodowego.

niedziela, 26 listopada 2017

15 milionów

„15 milionów” to z pozoru dystopia o społeczeństwie złamanych, samotnych ludzi. Pozostają pod kontrolą „systemu”, pedałując donikąd na stacjonarnych rowerach, które mają ponoć zasilać ich świat. Jeśli ktoś zatrzyma się w tym miejscu, to raczej szkoda czasu na oglądanie jeszcze jednego „1984” czy „Nowego wspaniałego świata” dla ubogich, bo okrojonego do pięćdziesięciu minut monotonnego filmu.

Lepiej spojrzeć nieco szerzej, poszukać inspiracji. Weźmy takie „Dogville”, z jego zaskakującą scenografią. Nie umiem sobie wyobrazić, że ktokolwiek uznałby je za film o miasteczku, w którym ściany narysowane są kredą na ziemi. Niezależnie od intencji reżysera, ja odbieram ten zabieg jako względnie prosty sposób pokazania jednocześnie wszystkiego, co dzieje się w miasteczku. Daje to przy okazji komentarz do niektórych scen („W tym czasie wszyscy inni zajęci byli swoimi sprawami”), ale też pozwala zorientować się, że w takiej wsi wszyscy zawsze wszystko wiedzą. Ściany są tylko umownymi granicami przestrzeni, rodzielają „moje” od „twojego”.

Nie inaczej jest z „15 milionami”. Nie ma sensu traktować sześciennych przestrzeni mieszkalnych wyłożonych ekranami dosłownie jako wizji przyszłości. Przecież jednakowe, jak spod sztancy mieszkania wypełnione monitorami i reklamami to codzienność olbrzymiej części ludzkości, która sama siebie ma za szczęśliwszą od tej, która skazana jest na życie w miejscach w rodzaju afrykańskiej wioski. Podobnie nie ma sensu dosłownie traktować jazdy stacjonarnym rowerem jako źródła energii, bo każdy rozsądny człowiek wie, że więcej trzeba tej energii zjeść w postaci kalorii, niż się uzyska w postaci elektryczności. Taniej byłoby już spalić jedzenie i uzyskać z niego prąd. Zatem i codzienne pedałowanie warto potraktować raczej zarówno jako symbol. Bezsensownej, pozbawionej konkretnego celu pracy, która jest udziałem wielu tak zwanych korposzczurów, jak też siłownianego wysiłku, który ma dać im namiastkę aktywności fizycznej. Abstrakcyjne „Merity” nagradzające lojalność, posłuszeństwo, podporządkowanie się reklamom odpowiadają zarówno naszym pieniądzom, jak i lajkom, czy punktom gromadzonym na setkach kart lojalnościowych.

Znów patrzymy na groteskowo narysowany nasz własny świat i mamy szansę zastanowić się nad sobą, przeglądając się w czarnym lustrze. Kogo w nim ujrzymy? Znudzonych spokojnym, pozbawionym wzywań życiem ludzi. Dorosłe dzieci, które z ochotą poddają się rutynie i rytuałom, nie zmuszane do wyborów większych, niż jakie ubranie kupić. Relacje międzyludzkie sprowadzone są do pogawędek w kantynie i na siłowni. To bardzo bezpieczne i spokojne życie. Nie grozi złamanym sercem, głodem czy odpowiedzialnością za głupie decyzje. Jeśli zaś komuś potrzeba marzeń, zawsze może pomarzyć o sławie na jednym z kanałów wideo. Brzmi znajomo? Tak, to opis naszego świata, ludzi początku XXI wieku. Nie wszystkich rzecz jasna, nie chodzi o głupią generalizację, ale o obraz olbrzymiej grupy ludzi, pozbawionych poczucia sensu życia. Abstrakcyjna praca w abstrakcyjnym świecie za abstrakcyjne pieniądze.

Z drugiej strony, miejsce, w którym każdy ma co jeść i gdzie spać, gdzie nie grozi przemoc, ani choroba ma swoją nazwę: „Raj”. O ile tylko nie zabieram się za rzucanie wyzwań gospodarzom nie grozi nam nic. Tak naprawdę jedynym, czego powinniśmy się obawiać, jest właśnie wyrzucenie z Raju jako kara za nieposłuszeństwo. Za skorzystanie z wolności.

Co zatem stanie się sensem życia, jeśli po usunięciu wszelkich niebezpieczeństw trafimy do bezpiecznego, monotonnego świata „15 milionów”? Być może właśnie nic. Być może na tym właśnie polega ta najgłębsza tragedia człowieka, że absolutne bezpieczeństwo wymaga oddania całej wolności i nie zostaje już nic do zrobienia. Bo przecież i nauka, i sztuka, i kultura, wszystkie one zajmują się tym, co człowieka boli, co człowiekowi grozi, na co narzeka lub co go męczy. Z drugiej strony, mamią się ludzie wzajemnie możliwościami usunięcia każdego możliwego problemu i zagrożenia. Leczą miliony chorób, budują urządzenia wykonujące za nas każdą możliwą czynność, obiecują coraz szybsze podróże, coraz efektywniejszą pracę, coraz prostszy przekaz (precz z symbolami i interpretacją!). „15 milionów” przerysowuje właśnie tę jedną manię: dążenie do życia bezpiecznego, pozbawionego zagrożen i wyzwań. Ryzyka. Samotność jest bezpieczniejsza od związku, nie grozi bowiem zawodem ani porzuceniem. Tania rozrywka jest bezpieczniejsza od kultury wysokiej, nie grozi bowiem zmarnowanym, w razie nie zrozumienia przekazu, czasem ani pieniędzmi. Kanapka od pana kanapki… I tak dalej.

Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji, ze sprzeczności pomiędzy bezpieczeństwem a wolnością? Bohaterowie „15 milionów” nie szukają go. Nie uciekają, nie buntują się. Zapewne z poczucia bezpieczeństwa właśnie. Być może z braku lepszego pomysłu. Jak cofnąć się z tak wygodnego miejsca, z czego zrezygnować? Z czego my byśmy zrezygnowali, żeby odzyskać sens życia? Z antybiotyków? Internetu? Telefonii komórkowej? A może chodzi o to, że nie ma dokąd uciec, bo sami przecież ze zdobyczy cywilizacji nie zrezygnujemy. Wszyscy w Bieszczady nie wyjadą, nie starczy owiec i trawy dla każdego, kto chciałby zacząć od nowa, bez reklam, rowerów treningowych i kanapek pana kanapki.

Jedno jest jednak pewne – cywilizacja, społeczeństwa, narody to zawsze ktoś konkretny. Zanim dotrzemy do miejsca, w którym „15 milionów” nie będzie już groteską, ale rzeczywistością, będziemy musieli się zgodzić na mnóstwo zmian, ustępstw. Zrezygnować z tej lub innej swobody, takiej czy innej wolności. Oddać możliwość wyboru. Nie zawsze, rzecz jasna, jest w naszej mocy powstrzymać przemianę, jednak do pewnego stopnia świat, w którym żyjemy, zależy od nas. Część mostów palimy sami. Warto o tym pomyśleć, zanim posłuchamy kolejnej reklamy. W końcu największą wolnością, którą posiadamy, jest wolność myślenia.

"Black Mirror" (Czarne lustro)
S01E02 „Fifteen million merits” (15 milionów)
reż. Euros Lyn
Wielka Brytania, 2011

sobota, 25 listopada 2017

Zaraz wracam

„Zaraz wracam”, pierwszy odcinek drugiej, również krótkiej serii, formalnie opowiada o technicznej możliwości odzyskania zmarłych poprzez stworzenie ich kopii. Bohaterka, opierająca się zachętom do sprawienia sobie surogatu zmarłego męża, zmienia zdanie, kiedy orientuje się, że zostanie matką pogrobowca. Najpierw piszą tylko z mężem maile, potem rozmawiają przez telefon, w końcu zamieszkują razem: ona i cielesna kopia mężczyzny. Niedoskonała, rzecz jasna, utworzona w najlepszym staraniu na podstawie nader bogatych śladów, jakie zostawił po sobie: w fejsbuku, mailach, nagraniach video, a nawet strych dobrych zdjęciach. I znów, ponieważ oglądam serial z opóźnieniem, rzeczywistość depcze już po nogach fantastyce i łatwo znaleźć firmy, które oferują już podobne usługi. Jak na razie wyłącznie w fazie rozmów przez czat, ale zapewne i dalsze kroki już są rozważane.

Możemy rzecz jasna zatrzymać się na etapie ostrzeżenia przed walką z naturalnymi etapami żałoby i zastanowić się nad konsekwencjami pseudo-klonowania ludzi. Odcinek udziela wyraźnej odpowiedzi na pytanie „czy warto?” (nie warto), jednak jest to odpowiedź twórców, własnej odpowiedzi każdy musi udzielić sobie, rzecz jasna, sam. Wolę jednak zadać sobie inne pytania, które wymagają nieco mniej dosłownego podejścia do filmu, i tak już oszczędnego w środkach wyrazu, jak to w "Black Mirror" bywa.

Na przykład: a jeśliby potraktować śmierć męża nieco mniej dosłownie? Nie wiemy tego na pewno, ale zapewne padł ofiarą fejsbuka, zginął bowiem w wypadku samochodowym, a był od używania aplikacji uzależniony. Gdyby zatem pominąć samochód i po prostu przyjąć, że „przepadł dla fejsbuka”, możemy wtedy opowiedzieć historię zupełnie inaczej: kobieta postanawia porzucić męża, który zupełnie uzależnił się od sieci. Radzi sobie z samotnością całkiem nieźle, nie jest bowiem od mężczyzny uzależniona finansowo: ma swoją pracę, dom i rodzinę, w której się wychowała. Kiedy jednak dowiaduje się, że jest w ciąży, zaczyna potrzebować kogoś, z kim mogłaby dzielić się szczęściem. Dlatego nawiązuje z byłym mężem kontakt i nagle zaczyna go rozumieć. Już wie, co widział w tych sieciowych znajomościach. Nie mają trosk, życie upływa im na przyjemnych rozmowach, można by rzec, że ze związku czerpią tylko to, co dobre, chociaż nie wszystko co dobre, mogą czerpać. Dlatego maile zastępują wkrótce telefonem, ten z kolei starym, dobrym ciałem. W sensie mentalnym jest ono jednak wyposażone wyłącznie w to, co zmarły pozostawił po sobie w sieci i na nagraniach wideo. Nie musimy więc opierać się możliwości potraktowania go jako sieciowej reprezentacji męża z którą można bez końca uprawiać seks w zaciszu domu, ale nie da rady wziąć go na randkę pokazać rodzinie, ani polegać na jego życiowej mądrości. Każdy rozpozna w tym opisie jakiegoś znajomego, któremu kontakty w sieci zastąpiły te prawdziwe. Z zewnątrz, jak przez teatralną czwartą ścianę, widać wyraźnie, że cyfrowe surogaty są dla niego prawdziwymi ludźmi, chociaż przed światem, zupełnie jak bohaterka, starają się je schować na strychu, udając, że prowadzą normalne w życie. Tam na strychu to tylko myszy. Tam w fejsbuku tylko sprawdzam lajki.

Jeśli pójdziemy krok dalej, możemy dostrzec bohaterkę w każdym, kto ulega presji, żeby zwirtualizować kontakty ze światem. W tramwaju i w samochodzie rozmawiać przez fejsbuk, z rodziną kontaktować się przez smsy, porzucić tęsknotę w podróży na rzecz rozmów video. Każdy, kto ulega takiej presji, kończy z surogatami ludzi trzymanymi na prywatnym strychu swoich kont w sieciach społecznościowych. A o tym, kto jest wspólnym znajomym dowiadujemy się dzięki podpowiedziom samych sieci, bo przecież naprawdę nigdy byśmy się w trójkę nie spotkali. Może zatem „Zaraz wracam” nie jest wcale o „nich”, tylko o nas? Bo każdy z nas myśli, że zaraz wróci do świata, a potem okazuje się, że nie można tak po prostu zamknąć konta na fejsbuku, bo tam mamy przecież kontakt ze światem. Lub może to tam ma z nami kontakt świat. Zostaje tylko zapytać: „który świat?”. Bo skoro utopiony w wannie telefon nie kończy fizycznie naszego życia, czyni je tylko nieznośnym, nie jest to może świat aż tak ważny?

To jednak nie koniec amatorskich filozoficznych pytań, bo przecież analogia z fejsbukiem to żadna analogia, odrzuciliśmy tylko dosłowność śmierci, na rzecz „śmierci dla świata”. Pójdźmy jeszcze dalej i potraktujmy dosłownie śmierć. Użyjmy science fiction jako wehikułu, który pomoże nam coś zrozumieć: jak to jest oszaleć po stracie bliskiej osoby. Oczywiście nam, ludziom zupełnie zdrowym trudno jest sobie wyobrazić jak to jest mieć zwidy i halucynacje. Dlatego twórcy pytają nas: a wiecie jak to jest kontaktować się z kimś wyłącznie przez fejsbuk? Wiecie jak to jest rozmawiać z kimś tylko przez telefon? Wyłącznie przez skype? A może zdarzył wam się seks z kimś kogo znacie wyłącznie poprzez sieć? Tak, jak w filmie. Seks z kimś, którego tak naprawdę nie ma obok, który nie zasypia zaraz potem, a przedtem ma przez całą noc erekcję i niespożyte siły. Nawet jeśli tego nie znacie, na pewno łatwiej to sobie wyobrazić, niż szaleństwo, które sprowadza na człowieka te same objawy, ale bez sieci.

Jeśli zatem użyjemy analogii do kontaktu wyłącznie poprzez sieć, łatwiej zrozumiemy, jak to jest oszaleć. Rozmawiać, pisać listy, kochać się z kimś, kto tak naprawdę nie istnieje. Wszystko to w wyobraźni, we własnym świecie oszalałego z bólu mózg. Rzecz jasna, każdy świat tworzony jest przez mózg. Nie trzeba szaleństwa, żeby rozmawiać się i kochać z kimś, kto nie istnieje. Obraz naszego partnera jest przecież tworzony przez nas samych. To w naszym umyśle ktoś jest głupi lub mądry, atrakcyjny albo odrażający, leniwy bądź pracowity. Zakochani skłonni są ignorować wady, a wyolbrzymiać lub wręcz imaginować sobie zalety przedmiotu swoich uczuć. Zgorzkniali widzą wokół siebie głupców i nieudaczników. Nadopiekuńczy rodzice nie potrafią zorientować się, że dzieci dorosły. „To przecież również choroby”, powie ktoś, jednak granica pomiędzy chorobą i zdrowiem jest w przypadku mózgu nad wyraz cienka. Nawet jeśli nie kwalifikujemy się do leczenia na oddziale zamkniętym, być może warto zastanowić się nad tym, co widzimy i do kogo mówimy. Zwłaszcza, że dziwactwa i skrzywienia, które przed światem chowamy na strychu, mają na niego tak naprawdę wpływ i to nie tylko bezpośrednio poprzez nas.

Przypomnieć nam może o tym ostatnia scena „Zaraz wracam”: uroczystość urodzinową narodzonego w końcu pogrobowca. Przyjęcie odbywa się na strychu, w którym matka trzyma swojego wyimaginowanego męża. „Zjem jego porcję”, mówi solenizantka wchodząc po drabinie, jednak podejmuje grę. Dzieci bowiem nie mają wyboru i zawsze muszą podejmować gry, w które grają ich rodzice. Wychodzą potem na świat, ale zawsze już zostają przynajmniej jedną nogą na strychu, na którym się wychowały.

"Black Mirror" (Czarne lustro)
S02E01 „Be right back” (Zaraz wracam)
reż. Owen Harris
Wielka Brytania, 2013

poniedziałek, 20 listopada 2017

Cała twoja historia

„Black mirror” nie jest typową fantastyką naukową. Spekulacje czy fantazje, które są podstawą tego gatunku, nie odchodzą tu najczęściej zbyt daleko od świata, w którym żyjemy i mogą być odczytane co najwyżej jako ostrzeżenia przed rozwojem tej czy innej technologii.

Jeśli jednak porzucimy nasze przywiązanie do realizmu i potraktujemy serial nieco teatralnie, możemy odczytać opowiadane historie w kontekście naszej rzeczywistości. Wtedy „Black mirror” stanie się serią mini dramatów antropologicznych czy socjologicznych z rekwizytami w postaci wynalazków kojarzonych z SF i mniej lub bardziej antyutopijnymi scenografiami rodem z tego gatunku.

Nie inaczej jest z trzecim odcinkiem pierwszej serii („The Entire History of You”). Przygląda się on chorobliwie zazdrosnemu mężowi ze wszczepką doskonałej pamięci wzrokowej i słuchowej. Nieszczęśnik nęka siebie samego i otoczenie wspomnieniami zdrad żony zgromadzonymi zarówno przez siebie, jak i innych. Historię można odczytać dosłownie, jako eksperyment myślowy rozważający skutki udoskonalenia mózgu pamięcią doskonałą. Wnioski nie są przesadnie odkrywcze: pamięć doskonała byłaby przekleństwem. Znamy chorobliwie zazdrosnych ludzi, którzy potrafią swoją chorobą unicestwić dowolnie silny związek. Wydaje się, że robią to właśnie głównie rozpamiętując wszystko, co pamiętają i doszukując się w swych wspomnieniach potwierdzeń swoich podejrzeń. Technologia, która pozwala wyposażyć nas w miliardy dodatkowych śladów pamięciowych z pewnością okaże się nieopanowanie pociągająca dla takich osób.

Można by nawet uogólnić i stwierdzić, że technologia bardzo często pozwala rozdmuchiwać nasze skłonności czy cechy do rozmiarów absurdalnych. Pornografia, rock and roll, McDonald, twitter, whiskey z lodem – wszystko to przykłady sposobów na folgowanie naturalnym skłonnościom ludzkiego mózgu, możliwe wyłącznie dzięki rozwoju kultury, nauki i techniki. Pornografia jest eskalacją seksualności ludzkiego mózgu, a twitter – uwielbienia plotkowania. Widać tutaj połączenie z „National Anthem”, który również opowiada o eskalacji ludzkich skłonności do plotkowania i zbiorowego podejmowania decyzji przy pomocy technologii, mianowicie twittera, facebooka i telewizji. W „The Entire History of You” jesteśmy świadkami rozdmuchania tendencji do rozdrapywania wspomnień. A jednak wniosek o przekleństwie pamięć absolutnej wydaje się raczej płonny, bo technologia przedstawiona na filmie jeszcze długo nie będzie istnieć.

Dlatego warto odczytać tę historię w kontekście naszych czasów i naszej cywilizacji. I to nawet bardziej „naszej”, niż ta, w której facebook, instagram i twitter, bezustannie gromadzą ślady naszych czynności, które kiedyś ktoś chorobliwie zazdrosny czy podejrzliwy wykorzysta przeciwko nam. Mąż, pracodawca, urzędnik, naciągacz. Ktokolwiek. Nawet my sami, bo kto wie, jak daleko potrafi zaprowadzić przeglądanie starych rozmów i anonsów. Jakie wnioski można z nich wyciągnąć po latach? Na pewno żadne rozsądne. To wszystko jest oczywiste, a przynajmniej być powinno.

Żeby pójść dalej, warto zauważyć, że pośród kilkudziesięciu postaci (zarówno pierwszo, jak i dalszoplanowych), tylko jedna korzysta ze swojej super-pamięci w ten specjalny, chorobliwy sposób. Reszta funkcjonuje względnie normalnie, wiodąc życie, które wszyscy dobrze znamy. Sugeruje to, że tak naprawdę zagrożenie nie tkwi w technologii, ale w jej użyciu i sposobie jej wykorzystania. A tym, kto z niej korzysta, jest mózg.
Nasz bohater, zadręczający się bolesnymi wspomnieniami tak naprawdę stymuluje raz po raz swój mózg bodźcami, które dają mu chorobliwą, ale jednak, przyjemność. Bo niewątpliwie o chorobliwą przyjemność chodzi mężowi, który godzinami patrzy jak żona flirtuje z jednym gości na domowym przyjęciu, analizuje dogłębnie mowę jej ciała i odczytuje z ruchu warg słowa, które wypowiada. Pada ofiarą nie tyle technologii, co cech ludzkiego mózgu. Technologia tylko zwielokrotniła ilość bodźców, którymi karmi się jego lęk przed zdradą.

Odchodząc jeszcze jeden krok wstecz od ekranu i szukając szerszej perspektywy, moglibyśmy powiedzieć, że nowe technologie nie tyle wywierają niekorzystny wpływ, co ujawniają kolejne, niegdyś tylko potencjalnie problemy, których dobór naturalny nigdy nie usunął, gdyż nigdy dotąd człowiek nie osiągnął warunków, w których mogłyby okazać się niekorzystne. Tak samo, jak nic nie chroni nas przed uduszeniem się na wysokości dwudziestu kilometrów, nienaturalnej dla człowieka, a więc i nigdy nie „obsłużonej” przez dobór naturalny, tak samo nic nie ochroni nas przed efektami wystawienia mózgu na działanie takich ekstremów jak swobodny dostęp do wszystkiego, co kiedykolwiek jego właściciel słyszał i widział. Mózg radzi sobie całkiem dobrze z pamięcią zgromadzoną w swoim wnętrzu, przefiltrowanymi przez setki jego podzespołów i zapisanych w sposób, który nie ma nic wspólnego z zapisami obrazów czy dźwięków. Idzie mu jednak fatalnie, kiedy próbuje poradzić sobie z miliardami swobodnie dostępnych informacji. Stąd taka nieadekwatność reakcji mózgu na tyle śladów przeszłości, które już teraz gromadzimy: na fejsbukowych ścianach, w archiwach telefonów i kont pocztowych. Pozbawiony ochronnego działania zapominania, mózg skłonny jest traktować dawne impulsy jak obecne, zupełnie nieadekwatnie do ich aktualnej mocy i faktycznego znaczenia.

Pamięć, działa zupełnie inaczej niż fejsbukowe ściany i twarde dyski komputerów. Jest narzędziem, w którego obsłudze mózg jest mistrzem. Polega na jej niedoskonałości, ulotności, skłonności do przesady bądź zaniedbań. Stąd biorą się fałszywe wspomnienia świadków, ale też możliwość wybaczenia, spojrzenia z dalszej perspektywy, i przede wszystkim, życia dalej. Gdyby sprawy ze szkoły podstawowej były dla czterdziestolatka równie żywe, jak bieżące, nic by nie osiągnął. Dawne tragedie, miłości, porażki i nadzieje muszą odejść, żebyśmy mogli żyć tu i teraz, a nawet planować. Widać to doskonale w polityce, w której historia używana jest równie dużo częściej do szczucia ludzi przeciwko sobie, niż do wyciągania konstruktywnych wniosków. Historia również czerpie z przeróżnych zapisów pamięciowych, zaś użyta w polityce bardzo często polega na odarciu faktów z kontekstu i nadaniu im zupełnie nowego, bieżącego sensu, który będzie atrakcyjny dla adresata manipulacji. Jak w naszym filmie, choć na dużo większą skalę. Istnieje zresztą wiele narodów, które wydają się być skupione na tym, co pamiętają z przeszłości, zamiast patrzeć naprzód.

Być może to właściwy moment, żeby przejrzeć się w czarnym lustrze. Ujrzymy ludzi uzależnionych od mediów społecznościowych, wciąż na nowo przeszukujących gromadzone w każdej chwili wspomnienia zamiast zająć się tym, co za oknem, obok na kanapie i w sobie. Na szczęście, świadomi zagrożeń, możemy zdecydować inaczej i zająć się prawdziwym życiem, nawet jeśli wymaga ono dużo więcej wysiłku. A zamiast wszczepki pamięciowej kupić sobie stary, dobry pamiętnik.

"Black Mirror" (Czarne lustro)
S01E03 "The Entire History of You" (Cała prawda o tobie)
reż. Brian Welsh
Wielka Brytania, 2011